Dziś jest: 31.12.2025
Imieniny: Mariusza, Melanii
Data dodania: 2025-12-31 17:36

Redakcja

[WYWIAD] Alexandr Iradyan: Kocham każdą muzykę, która mówi szczerym głosem

[WYWIAD] Alexandr Iradyan: Kocham każdą muzykę, która mówi szczerym głosem
Zapraszamy do lektury wywiadu z dyrektorem artystycznym filharmonii w Olsztynie, Alexandrem Iradyanem
Fot. Warmińsko - Mazurska Filharmonia im. Feliksa Nowowiejskiego w Olsztynie

Od 2024 roku dyrektorem artystycznym Warmińsko-Mazurskiej Filharmonii im. Feliksa Nowowiejskiego w Olsztynie jest pochodzący z Armenii, Alexandr Iradyan. Z 35-letnim dyrygentem, pianistą i kompozytorem porozmawialiśmy m.in. o dorastaniu oraz muzycznej pasji.  

reklama

* * *

Autorem poniższego materiału jest Adam Przybylski. Mężczyzna urodził się jako wcześniak z porażeniem mózgowym. Współpracuje z Warmińsko-Mazurskim Sejmikiem Osób Niepełnosprawnych i stara się poprawić los osób dotkniętych niepełnosprawnościami w Olsztynie. Mimo ciężkiej choroby, udało mu się ukończyć studia na kierunkach politologii, germanistyki i administracji elektronicznej.

* * *

Co Pan robił zanim został Pan dyrygentem?

- Urodziłem się w Erywaniu, w Armenii. Miałem trzy lata, gdy już wiedziałem, co chcę robić w życiu - choć nie znałem jeszcze nazwy dla tego. W przedszkolu podszedłem do naszej nauczycielki muzyki i poprosiłem, żeby coś zagrała, a ja będę „poruszał rękami z białą pałeczką". Spojrzała na mnie zdziwiona i powiedziała: „To, co chcesz robić, nazywa się dyrygowanie". Ale nie dotknąłem pulpitu aż do dwudziestego czwartego roku życia. Droga była dłuższa, bardziej pokrętna.

Dzieciństwo należało do treningu głosu. Uczyłem się w szkole muzycznej o profilu wokalnym, śpiewałem w teatrze muzycznym dla dzieci. Żyłem sceną - te muzyczne przedstawienia były jedyną radością mojego dzieciństwa. Ale około trzynastego roku życia coś we mnie pękło. Mój muzyczny apetyt się zmienił - zacząłem szukać własnego języka. Zacząłem pisać muzykę, bo tworzenie czegoś nowego, czegoś co należało tylko do mnie, dawało mi głęboką satysfakcję. Konserwatorium Państwowe w Erywaniu stało się moim laboratorium. Potem wszystko potoczyło się szybko.

Jak rozwijała się Pana kariera?

- W wieku szesnastu lat wykonałem własny koncert fortepianowy z Orkiestrą Filharmonii Narodowej Armenii. Byłem najmłodszym, który skomponował i wykonał takie dzieło z nimi. To nie była ambicja — to była konieczność. Potem podróżowałem: konkursy, festiwale, koncerty. Ale zawsze towarzyszyła mi ta obsesja na punkcie pulpitu, ten głód, który nigdy mnie nie opuszczał.

Do 2014 roku osiągnąłem to, co inni nazywają sukcesem. Mój balet psychodrama „Memos of a Suicide" miał premierę w Narodowym Teatrze Opery i Baletu w Armenii. Przedstawienie, które rozdarło tę scenę — nigdy wcześniej nie widziano tam czegoś takiego. Ale w momencie triumfu zrozumiałem: nadszedł czas, by wszystko porzucić. By iść w stronę marzenia, które obserwowało mnie od trzeciego roku życia.

Wyjechałem do Królewskiego Konserwatorium w Brukseli. Zacząłem od nowa, od zera. Uczyłem się dyrygować od podstaw, jak mnich wchodzący do klasztoru. Jako kompozytor, tak, przyszedł sukces — Narodowa Orkiestra Belgii wykonała trzy moje dzieła do 2015 roku. Grali je Micha Maisky, Maxim Vengerov. Ale dyrygowanie? Cisza.

Więc przeniosłem się do Berlina. Międzynarodowa Akademia Dyrygencka na Uniwersytecie Sztuk w Berlinie, prowadzona przez profesora Stevena Sloane'a i Harry'ego Curtisa. Wie Pan, ilu kandydatów aplikuje każdego roku? Sto pięćdziesiąt osób. Dwa miejsca. Jak ja, nieznany młody człowiek z Armenii, przetrwałem tę selekcję? Wciąż nie wiem. Może zobaczyli we mnie coś, czego sam w sobie nie dostrzegałem.

To, co nastąpiło, to lata... Nie chcę mówić „ciężkiej pracy". To zbyt proste. To był test, czy potrafisz umrzeć i kontynuować oddychanie. Sesje z orkiestrami w całych Niemczech. Góry partytur. Czas zredukowany do istoty: sen, nauka, sen, nauka. Albo to przeżyjesz, albo nie. Nie ma środka.

Ukończyłem studia w 2019 roku. Zaproponowano mi stanowisko wykładowcy dyrygentury dla klasy kompozycji na tym samym uniwersytecie. Przyjąłem to z entuzjazmem kogoś, kto odnalazł swoją drugą skórę. Wciąż tam uczę, wplatając to między moje podróże.

Co czyni tę drogę wyjątkową? Nigdy nie porzuciłem tego, co było istotne. Powiedziałem kiedyś w wywiadzie: „Czym jest 100 000 euro? To tylko jedynka z pięcioma zerami wydrukowana na papierze". Dla mnie niemożliwe zawsze było do negocjacji. Wszystko ma drzwi, jeśli jesteś gotów ich szukać. Moja wizja, moje palące pragnienie — to był silnik. Nie talent. Nie szczęście. Głód.

Czy grał Pan również jako muzyk w filharmonii?

- Okazjonalnie, podczas studiów, grałem na fortepianie i celeście w orkiestrach. Ale nigdy regularnie.

Który koncert pamięta Pan najlepiej?

- Każdy koncert jest jak kochanie się - nie można wybrać, który był najlepszy. Każdy jest własnym rytuałem, własną małą śmiercią i zmartwychwstaniem. Każdy wymaga całkowitego oddania, całkowitego poddania się.

Czasami spotykam moją byłą menedżerkę Anush Kocharyan, która wyprodukowała „Memos of a Suicide" i siedzimy w nostalgicznym zdumieniu: jak to stworzyliśmy? Teraz wydaje się to niemożliwe. Pamiętam te trzy premiery w Brukseli - moje trzęsące się ręce, serce próbujące uciec z mojej piersi. Ten rodzaj strachu jest piękny. Oznacza, że stoisz na krawędzi.

Ale może…otwarcie 79. sezonu z Filharmonią Warmińsko-Mazurską tutaj, w Olsztynie. Ten wieczór należał całkowicie do mocy muzyki. To nie ja dyrygowałem - to muzyka dyrygowała sobą przeze mnie. Ten koncert otworzył drzwi do nowego czasu w moim życiu.

Czy pracował Pan również z innymi orkiestrami filharmonicznymi na świecie?

- Tak. Przez kilka lat byłem gościnnym dyrygentem Armeńskiej Narodowej Orkiestry Kameralnej. Pracowałem z orkiestrami w Niemczech, Belgii, Rosji. W tym roku z innymi orkiestrami w Polsce. Każda współpraca to sposób na zrozumienie nie tylko polskiej kultury muzycznej, ale polskiej duszy, polskiego sposobu oddychania z muzyką.

Czy ma Pan ulubiony utwór muzyczny?

- Kocham każdą muzykę, która mówi szczerym głosem - muzykę, która pochodzi z prawdziwej konieczności, z duszy kompozytora. Gdy dzieło niesie w sobie tę szczerość, tę prawdę, staje się dla mnie niezbędne. Reszta to tylko rozrywka, a my nie jesteśmy estradowcami.

Czy jest coś, o co chciałby Pan powiedzieć, a o co nie zapytałem?

- Tak. Pytanie, którego nikt nie zadaje: dokąd prowadzą wszystkie te nieznane programy? Dlaczego tyle światowych premier, polskich premier tutaj w Olsztynie? Jaka jest moja wizja?

Muzyka ma moc zniszczyć cię i odbudować na nowo. Może sprawić, że zakwestionujesz swoje istnienie, uwieść twoją duszę, zainspirować cię do stania się kimś, o kim nie wiedziałeś, że możesz być. Tworzy wątpliwość, która zmienia twoją ścieżkę. To jest cel sztuki - nie pocieszać, ale pokazywać alternatywne sposoby istnienia. Prowadzić przez ciemność ku dalekiemu światłu, które może nawet nie istnieć.

Nigdy nie interesowałem się kompozycjami stworzonymi do zabawiania. My, muzycy, twórcy - nie jesteśmy klaunami wykonującymi sztuczki. Jesteśmy współczesnymi filozofami. Jesteśmy przewodnikami przez ciemne i jasne czasy. Pomagamy niewidomym zobaczyć piękno świata. Wyciągamy rękę i mówimy: idź tą drogą z nami, jeśli śmiesz.

Mój dyrektor zarządzający, pan Janusz Ciepliński, to zrozumiał. Uwierzył w tę wizję, gdy była jeszcze tylko niebezpieczną ideą. Dlatego sprowadził mnie do Olsztyna.

A teraz, jeden z tych szalonych nadchodzących koncertów będzie najbardziej monumentalnym występem, jaki Olsztyn kiedykolwiek widział. II Symfonia Gustava Mahlera 21 marca 2026 roku. Czterysta pięćdziesiąt muzyków zgromadzonych na scenie - dwie orkiestry, osiem chórów, dwoje solistów. Nigdy nie dyrygowałem czymś na taką skalę. Ktoś może nazwać mnie megalomanem. Ale to byłoby niezrozumienie tego, co tutaj robię.

Jeśli spojrzysz na to przez pryzmat wszystkiego, co ci powiedziałem, ten koncert nie jest wyborem. To konieczność. To nieuniknione. Jednoczymy ludzi wokół jednej idei — transformującej mocy muzyki. Tego Mahler wymaga. Tym jest Symfonia Resurrekcyjna -zgromadzeniem wszystkich ludzkich głosów w jeden kosmiczny krzyk. Nie można do niej podchodzić z ostrożnością. Nie można budować chaty, gdy Mahler prosi o katedrę.

Ludzie idą do kościoła nie tylko po to, by o coś prosić, ale by dziękować, by poczuć duchowe naładowanie. Tu, w filharmonii, oferujemy coś podobnego - moment całkowitej szczerości. Spowiedź, jeśli chcesz to tak nazwać. Szczerą rozmowę, która nie ma wyjścia, żadnej bezpiecznej pozycji. Zapraszamy na duchową podróż na kilka godzin, mając nadzieję, że te godziny pomogą nam wszystkim zbliżyć się do tego, kim moglibyśmy się stać.

Nie lepszymi ludźmi - to zbyt proste. Ale ludźmi przemienionymi. Ludźmi, którzy trochę umarli i trochę się odrodzili. To właśnie tutaj buduję. Nie chaty. Tadż Mahal ducha.

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz