- Jako że miałam zaszczyt znaleźć się na tej liście, pozwolę sobie na kilka słów komentarza – informuje Iwona Arent.
Poniżej treść komentarza Iwony Arent w sprawie ''listy talibów''.
Tym, co jest najbardziej niepokojące w debacie publicznej na temat ustawy aborcyjnej, jest całkowite odwrócenie wartości. Osoby walczące o prawo do aborcji przedstawiają siebie jako obrońców „zdrowia reprodukcyjnego” i szczęścia, jednostki wrażliwe i ludzkie, natomiast swych adwersarzy określają jako zimnych i nieczułych legalistów bądź też ślepych fanatyków. Nie będę teraz rozwodziła się nad całością zagadnienia, skupię się tylko na jednym aspekcie poruszonym przez Ruch Palikota: na aborcji dzieci chorych.
Przekaz „listy talibów” jest jasny: zamieszczeni na niej posłowie zostali uznani za zagorzałych w fanatyzmie krzywdzicieli, nakazujących rodzić „upośledzone płody”, skazując na mękę ich rodziców oraz same „płody”, oczywiście kiedy już zasłużą na status człowieka (nie jest dla mnie jasne, kiedy dokładnie; według jednej z definicji „płód” nie jest człowiekiem, ponieważ nie ma świadomości swego istnienia – jak więc określić, kiedy dziecko tę świadomość zyskuje?). Tymczasem, zachowywanie przy życiu zdrowych dzieci i zabijanie chorych przypomina eugeniczne praktyki ze starożytnej Sparty, w której chore niemowlęta były zrzucane po urodzeniu ze skały, ponieważ w świecie idealnych wojowników nie było dla nich miejsca. Czy do takiego społeczeństwa dążymy? Czy chcemy żyć według okrutnego prawa, które pozwala eliminować chore jednostki, żeby nikomu nie przeszkadzały, według prawa, które niepełnosprawnych uważa za tak bezwartościowych, że nie daje im nawet szansy na życie? Argumenty typu „lepiej umrzeć niż cierpieć” przypominają rozumowanie licealisty, któremu najlepszym wyjściem z nastoletnich kłopotów wydaje się samobójstwo. Zarówno dojrzały człowiek, jak i cywilizowane społeczeństwo powinno wykazać się wyższym stopniem rozwoju wyrażającym się w odpowiedzialnym podejmowaniu wyzwań i opiece nad słabszymi. Zamiast rozwiązywać kwestię niepełnosprawnych przez ich eliminację, należałoby pomyśleć o zwiększeniu opieki państwa nad chorymi i ich rodzinami.
Głosowałam w ten sposób, ponieważ nie mogę zgodzić się na tak niesprawiedliwe prawo, różnicujące ludzi na zdrowych, mających prawo żyć, i chorych, którym tego prawa się odmawia. Nie do nas należą takie decyzje. Nie możemy zakładać, że życie chorego będzie jednym pasmem udręk, od których wspaniałomyślnie możemy go wybawić, zabijając go przed urodzeniem, a życie zdrowego będzie udane, satysfakcjonujące i szczęśliwe - ponieważ nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Zapytajcie ludzi z zespołem Downa, z wrodzonymi wadami serca, z porażeniem mózgowym – czy naprawdę woleliby nigdy się nie urodzić. Zapytajcie ich rodziców, czy żałują, że podjęli trud wychowania chorego dziecka. Jakiś czas temu przeżywaliśmy paraolimpiadę, mogliśmy podziwiać determinację, wytrwałość, siłę i zdolności wartościowych, wspaniałych ludzi, którzy wyrośli z owych „upośledzonych płodów”, których obronę tak piętnuje Ruch Palikota. Wielu z nas zapewne słyszało o urodzonym bez kończyn Nicku Vujicicu, australijskim mówcy serbskiego pochodzenia, który z wykładami motywacyjnymi podróżuje po całym świecie. Jego życie jest aktywne i szczęśliwe, uprawia sporty ekstremalne, gra na perkusji, a w lutym tego roku ożenił się z pełnosprawną dziewczyną. Oczywiście, zostało to okupione ciężką pracą. Oczywiście, nie każdy osiągnie taki sukces. Ale nie mamy żadnego prawa oceniać szans człowieka jeszcze przed jego narodzeniem.
Zostałam nazwana „talibem”, ponieważ w „upośledzonym płodzie”, bezwartościowym dla członków Ruchu Palikota, którzy walczą o prawo usuwania go z organizmu kobiety niczym raka czy wrzodu, widzę człowieka, któremu należy dać szansę. I nie zmienię swoich poglądów ze względu na krzykaczy z Ruchu Palikota, którzy z dumą obnoszą się ze swoją pogardą dla chorych i propozycjami swobodnego, legalnego ich eliminowania.
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz