Dziś jest: 03.05.2024
Imieniny: Antoniny, Marii
Data dodania: 2013-04-24 11:20

Iwona Starczewska

Słaby sezon AZS-u. Jak ocenia go trener?

W AZS-ie szykuje się wiele zmian. Rada Nadzorcza Piłki Siatkowej AZS UWM S.A. zawiesiła w czynnościach prezesa Mariusza Szyszko. Pełniącym obowiązki prezesa został dotychczasowy wiceprezes - Tomasz Jankowski. To normalne po tak słabym sezonie 2012/2013. Jak ten okres podsumowuje trener Radosław Panas?

reklama

Tomasz Grabowski: Ten sezon zakończył się fatalnie dla Pana, zawodników i kibiców. Gdyby miał go Pan ocenić w skali od 1 do 10, to jaka by to była cyfra?

Radosław Panas: Myślę, że mogłoby być to 4.

Czyli ani dobrze, ani tragicznie...

Fatalnym bym go w każdym razie nie nazwał. Oczywiście, był zły i nie skończył się tak jak to sobie wszyscy zakładaliśmy, ale nie można go też oceniać przez pryzmat tylko tych ostatnich meczów z Częstochową, a większość osób tak właśnie robi. Trzeba pamiętać, że zabrakło nam naprawdę niewiele do awansu do play-offów, a czterech moich zawodników jedzie na kadrę. Co by również nie powiedzieć, sprawiliśmy wiele radości naszym kibicom, którzy licznie pojawiali się na hali i niejednokrotnie trzeba było dostawić kolejne krzesełka. Awansu sportowego nie było, bo zostaliśmy na dziesiątym miejscu, jednak indywidualnie już tak.

Sądzi Pan, że ta czwórka: Ferens, Hain, Krzysiek i Żurek są w stanie osiągnąć naprawdę dużo w siatkówce?

Szczerze? Uważam, że tak, ale wszystko jest teraz w ich rękach. To oni będą musieli dać z siebie wszystko i udowodnić swoją wartość nie tylko indywidualnie, ale i drużynowo. Co więcej, to jest już czas w którym muszą zacząć grać dobrze w spotkaniach o wysokie cele.

Michał Żurek w jednym z wywiadów - odnosząc się do meczów z Częstochową powiedział, że woli być na dziesiątym miejscu grając taki sezon jak Olsztyn, niż na dziewiątym i przegrywać mecz za meczem jak siatkarze Marka Kardosa. Jak Pan to widzi?

Częstochowa grała sobie luźno mecz za meczem, bez większej presji, sprawdzając różne ustawienia i tak jak mówisz najczęściej "oddawała" je bez walki.  My natomiast od połowy sezonu zasadniczego graliśmy "o coś". Każde kolejne spotkanie miało dla nas wielkie znaczenie w kontekście awansu do "ósemki". Poziom psychicznego naładowania u nas był więc ogromny i w pewnym momencie to pękło i stąd myślę te wyniki w ostatnich spotkaniach. 

Przed rozpoczęciem pracy w Olsztynie mówił Pan, że AZS Olsztyn ma być drużyną walczącą i urywającą punkty najlepszym. Na dobrą sprawę te słowa miały przełożenie, bo potrafiliście napsuć krwi czy to Delekcie czy Resovii, niemniej jednak zawsze brakowało tej przysłowiowej "kropki nad i"...

Myślę, że odzwierciedlenie miało to szczególnie na własnej hali, gdzie pokonaliśmy ZAKSĘ, prawie pokonaliśmy Mistrza Polski, walczyliśmy z Jastrzębiem. Właśnie - czasem brakowało tego szczęścia w końcówkach i byłoby perfekcyjnie. Takie porażki były jednak przez nas wliczone, prawdziwym problemem było to, że nie radziliśmy sobie ze "słabszymi" z którymi powinniśmy zdobywać nie mówię już trzy - ale chociaż dwa czy jeden punkt.

Wspomnianym problemem, był chociażby przegrany u siebie 3-0 pojedynek z Effectorem. Z czego to wynikało, że potrafiliście w jednym tygodniu zagrać rewelacyjnie, a w kolejnym dostać lanie w przysłowiową "godzinkę z prysznicem"? Dużo mówi się o młodości, ale na to nie można wszystkiego zrzucić...

Można i nie. Nie zapominajmy, że większość tych chłopaków zagrała bądź co bądź pierwszy taki pełen sezon - sezon "od gwizdka do gwizdka". Wcześniej był to jeden mecz czy wejście z ławki rezerwowych. Obciążenie było więc nieporównywalnie większe. Dlatego też łatwiej było nam zagrać dobry mecz gdzie nikt na nas nie stawiał, a trudniej, kiedy w głowach chłopcy mieli myśl, że muszą. Trzeba się zastanowić nad nieco innym przygotowaniem mentalnym, bo my mecze potrafiliśmy zacząć naprawdę dobrze, a wystarczył jeden przestój, aby wszystko się posypało.

Zastanawiam się nad tym jak Pan próbował dotrzeć do swoich zawodników, kiedy widział, że przegrywali pierwszego, drugiego seta, a w trzecim odpuszczali kompletnie grając ze zwieszoną głową...

Gdybym nigdy nie grał w siatkówkę, albo co więcej - spadł z księżyca, to pewnie bym się bardzo denerwował, wrzeszczał i krzyczał na nich. Wiem, że są jednak takie momenty w sezonie, kiedy to wpada się w "czarną dziurę" i ciężko z niej wyjść. Były wielkie oczekiwania, wszyscy wręcz wymuszali na nas wygraną w niektórych spotkaniach i chłopaki nie potrafili sobie z tym poradzić. Gdybym ja wiedział, że oni odpuścili to z pewnością poleciało by kilka mocnych słów, ale ja widziałem chęć, zaangażowanie i chyba zabrakło tego doświadczenia, ogrania i szczęścia. Druga sprawa jest taka, że nie było też odpowiednich rezerwowych, którzy mogliby wejść w tych trudnych chwilach i odmienić losy spotkania...

Kto odpowiadał więc za transfery Batisty i Kvalena, skoro okazali się mało przydatni dla zespołu?

Transfery były konsultowane z prezesem i rozmawialiśmy w każdym konkretnym przypadku. Ja nie chcę się usprawiedliwić, ale wyjaśnię jaka była geneza ich ściągnięcia do Olsztyna. Na początku szukaliśmy młodych, zdolnych chłopaków na krajowym rynku, ale wyobraź sobie, że ci chłopcy, którzy wychodzą chociażby ze Spały mają już tak wygórowane żądania finansowe, że zwyczajnie nie byliśmy w stanie ich spełnić. Rafael mieszkał dla kontrastu w akademiku, grał można powiedzieć za drobne kieszonkowe, a Polak o podobnych umiejętnościach żądałby już tysiące. Podobnie było z Kvalenem. Ja wiem, że im nieco zabrakło tych umiejętności, ale to z założenia mieli być ludzie, którzy uzupełnią nasz skład. To była decyzja podjęta z premedytacją. Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, wtedy byśmy bili się o Fontelesa, ale nie dysponujemy takimi środkami i liczyliśmy każdą wydaną złotówkę. Najważniejsze, żeby klub był wypłacalny, aby każdy miał na czas swoje należne. Można było podpisać wirtualne kontrakty i mieć pieniądze do listopada, ale to nie o to chodzi. Ktoś teraz powie - mogliście wziąć chłopaków z Młodej Ligi! No ale nie zapominajmy. że my przecież mieliśmy i Łukasika i Urbanowicza i Mariańskiego...

Pytam cały czas o te smutne aspekty minionego sezonu, więc przyszedł czas w którym powiemy o tych miłych momentach. Najfajniejszy z nich był chyba w Gdańsku...

W tym sezonie nie wygraliśmy zbyt wielu spotkań, także każde zwycięstwo, a szczególnie te w Gdańsku bardzo nas cieszyło. Prawdę mówiąc nie tylko wtedy byliśmy jednak zadowoleni, bo także w paru innych meczach spisaliśmy się dobrze i zabrakło niewiele - jednego czy dwóch punktów, innej decyzji sędziego i byłoby wspaniale.

 

Wiem, że otrzymał Pan ofertę z innego klubu Plusligi. Nie zapytam więc, gdzie będzie Pan pracował, a raczej - czy chciałby Pan dalej współpracować z tymi zawodnikami i ludźmi zarządzającymi AZS-em Olsztyn?

Oczywiście, że chciałbym, jednak ja dalej nie wiem, kto będzie rządził klubem. (rozmowa przeprowadzona w poniedziałek czyli przed spotkaniem rady nadzorczej przyp. red.) Od początku wyrażałem chęć pracy z tym zespołem, żeby po roku nie zamykać tego, co tutaj zaczęliśmy. W Warszawie pierwszy sezon też nie był udany, a później zespół poszedł bardzo mocno do przodu i do dziś gra dobrze i uważam, że tak mogłoby być tutaj. Zrobiliśmy kilka zmian, postawiliśmy na młodych, zmieniliśmy nieco taktykę budowy zespołu i potrzeba czasu, aby to "zaskoczyło". Nie ukrywam, dostałem ciekawą propozycję w zeszłym tygodniu, ale nie zamykam drzwi w Olsztynie. Wszystko powinno wyjaśnić się niebawem. 

 

Rozmawiał: Tomasz Grabowski

Tagi: AZS

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz


www.autoczescionline24.pl