Dziś jest: 04.05.2025
Imieniny: Floriana, Moniki
Data dodania: 2025-05-03 15:18

Łukasz Czarnecki-Pacyński

"Pozwól do domu iść, wódko"

Kadr ze spektaklu
Fot. Bartosz Warzecha

Choroba alkoholowa zrujnowała życie całej rodziny Mirosława Zbroi. Jego córka napisała po latach książkę-reportaż, na podstawie której szczeciński reżyser Krzysztof Popiołek zrealizował w Teatrze im. Stefana Jaracza teatralną opowieść o gehennie rodziny alkoholika.

reklama

„Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu” to historia, jakich wiele. Wciąż trzyma się bowiem mocno polska kultura picia na umór. Potem wszyscy „rozgrzeszają” pijaka, zdejmując z niego odpowiedzialności za krzywdę jaką wyrządza, wszystkim dookoła, począwszy od siebie. Mamy to w genach. „Jak ja się boję moich genów” - wykrzykuje w pewnym momencie bohater spektaklu, tytułowy Mireczek.

W czasach młodości Mirosław Zbroja był obiecującym sportowcem, miał też dobre wyniki w nauce. Kto wie, dokąd mógłby dojść, gdyby tylko chciał. Kto zresztą wie, może i chciał. Tylko zanim się obejrzał, złapała go w swoje sidła choroba alkoholowa i… było pozamiatane.

Na scenie obserwujemy historię zmagań jego córki, najpierw kilkuletniej, a potem coraz starszej, która najpierw jest po prostu przerażona, potem próbuje pomóc „tatusiowi” a w końcu wynosi się z domu na studia, bo to jedyna droga ucieczki. Tych studiów jednak ostatecznie nie skończy, bo nie pozwolą na to tlące się w jej sercu emocje. I pozostaje już tylko udzielić czasem pomocy zapitemu i zarzyganemu, bezdomnemu ojcu, kiedy znowu zapuka do jej drzwi. Dostanie wtedy kąpiel, czyste ciuchy, jakąś kanapkę i znowu pójdzie w tango, beznadziejnie zaplątany we własne nogi na swojej drodze donikąd.

Warto tu napomknąć o inteligentnej scenografii autorstwa Krzysztofa Perzyny. Stojący „na bakier” pokój dobrze oddaje istotę życia „na bakier” jakie prowadzi główny bohater sztuki, beznadziejnie zaplątany we własne nogi na swojej drodze do nikąd. Grzegorz Gromek popisuje się tu nie lada kunsztem aktorskim, przekonywująco odtwarzając różne stany choroby alkoholowej, które musi bezradnie znosić jego mała, zagubiona córeczka. Potem, kiedy nareszcie dorośnie, będzie jej bardzo trudno pójść w świat. Życie z syndromem DDA - Dorosłego Dziecka Alkoholika - bywa naprawdę trudną próbą.

Krzysztof Popiołek zrealizował przedstawienie obnażające do cna bezkresne cierpienie rodziny nałogowego pijaka, który w ostatnim stadium choroby alkoholowej rujnuje życie nie tylko sobie. Mocne i wiarygodne aktorstwo Agaty Zielińskiej, która po śmierci zapijaczonego „tatusia” próbuje odzyskać swoje życie, porusza do głębi. Jej godnym partnerem jest Grzegorz Gromek, przekonywująco wcielający się w postać zapitego Mireczka oraz psychiatry pomagającego Agacie ułożyć sobie życie na nowo. Obie te postacie przenikają się wzajemnie, bo żeby Agata mogła uwolnić się od traumy życia rodzinnego, musi przeżyć ją na nowo i przewartościować swój do niej stosunek. Poznajemy wtedy dramatyczne momenty jej dzieciństwa i młodości, kiedy drży o tatusia niewracającego na noc do domu, albo jest przez niego poszturchiwana, bo coś sobie znowu uroił. Żegnaliśmy twórców spektaklu gromkimi brawami na stojąco, bo jakżeż można było wyrazić inaczej to, co wtedy czuliśmy.

Potem nadszedł czas na chwilę refleksji w foyer teatru. Jedna z pań wyznała, że także jest córką alkoholika i że akurat jej udało się, mimo wszystko, mieć potem udane, twórcze życie. Ilu DDA - czyli dorosłym dzieciom alkoholików - nie jest to jednak dane? Problem pijaństwa jest wciąż w Polsce żywy także dlatego, że „chluśniem, bo uśniem” i „kto nie pije, ten kabluje” - jak słyszymy ze sceny, kiedy aktorzy powtarzają popularne, pijackie powiedzonka. Jest zatem spektakl formą artystycznego protestu przeciwko polskiej kulturze picia, rozgrzeszającej a nawet wręcz afirmującej różne „pijackie” wyskoki. — Każdy z nas ma takiego swojego „Mireczka” i poruszyło mnie, ile jest tego dookoła - wyznał mi twórca spektaklu, kiedy spytałem, dlaczego wziął na warsztat ten niełatwy do realizacji temat.

- Mamy do przepracowania ten „pijacki kod narodowy”, dlatego ja także - tak jak bohater spektaklu - boję się moich genów. I tego, że pomimo dziejących się okropnych rzeczy związanych z pijaństwem wciąż panuje powszechne przekonanie, że „nie wypada o tym mówić - podsumował Krzysztof Popiołek.

Wspomniana wyżej pani, której udało się przepracować syndrom DDA tak, że nie wykrzywił jej życia, opisywała, jakie miała w dzieciństwie przygody z pijanym „tatusiem”: - Ciągłe łamanie obietnic: „jutro pójdziemy na lody, do kina, na spacer...” – a gdy przychodziło jutro, zamiast lodów, kina i spaceru byli koledzy i wódeczka. W domu wciąż brakowało pieniędzy, bo zawsze szły na alkohol. I to nieustanne ukrywanie przed ludźmi, że ojciec pije i ma teraz kaca - oficjalnie zawsze był „chory”.

„Pozwól do domu iść wódko” - śpiewał przed laty w nostalgicznej balladzie znany polski poeta, pieśniarz i malarz Jan Wołek. Mireczkowi wódka powrócić do domu nie pozwoliła. A czy dzięki dramatowi Zbroi i Popiołka któryś podążający tym tropem ojciec rodziny zdoła opamiętać się w porę?

Galeria

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz


www.autoczescionline24.pl