Jacek Wilczewski: Wydałeś swoją drugą książkę, ale chciałbym wrócić do Twojego debiutu. Jak "Granice niepamięci" przyjęły się na rynku wydawniczym? Czy otrzymałeś feedback od czytelników? Na przykład przy okazji spotkań autorskich, wiadomości czy podczas rozmów. Co mówili policjanci, którzy przeczytali kryminał?
Robert Ruczyński: - Książka "Granice niepamięci" przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewałem się, że mój debiut zostanie w tak dobry sposób odebrany. Znajomi, koledzy, koleżanki pisali do mnie, że książka się podobała i czekają na kontynuację. Chwalili humor i sam wątek w niej zawarte. Również koledzy z pracy - Policjanci, którzy sięgnęli po nią, gratulowali mi debiutu. Nawet ci, którzy znają mnie od ładnych paru lat nie przypuszczali, że przeczytają moją książkę. Dla mnie największym komplementem był pozytywny odbiór mojej twórczości
Nie jesteś już debiutantem na rynku wydawniczym. Czy miałeś takie odczucia, że oczekiwania czytelników co do drugiej książki będą wyższe? Czułeś presję wyżej postawionej poprzeczki?
- Jasne, że tak czułem i nadal czuję presję. Pisząc "Syndrom", pisałem go z myślą, aby nie zawieść oczekiwań czytelników. Starałem się kierować wskazówkami, które dostałem od recenzentów. Mam nadzieję, że sprostałem, aczkolwiek "Syndrom" to trudna książka i mam nadzieję, że mnie nie pokonała. Pisanie to dla mnie proces rozwoju, nie chciałem się powtarzać, tylko pokazać coś nowego, coś innego . Z drugiej strony starałem się nie pisać pod oczekiwania, tylko z potrzeby opowiedzenia nowej ciekawej historii.
Akcja "Syndromu" dzieje się w przyszłości, ale nie tak odległej jak Granice niepamięci. Dodatkowo wprowadziłeś retrospekcje do początków lat dwutysięcznych. Z jakich powodów zrezygnowałeś z poprzedniej koncepcji umieszczenia akcji w futurystycznie przedstawionej przyszłości?
- W "Granicach niepamięci" chciałem pobawić się wizją świata w przyszłości, który dopiero nadchodzi. W "Syndromie" uznałem, że dużo ciekawsze może być spojrzenie w przeszłość, coś co już było. Chciałem, żeby czytelnik mógł zrozumieć, że to co wydarzyło się w przeszłości w dużej mierze ma odzwierciedlenie w przyszłości. Człowiek nie jest ze stali. Wszystko czego kiedyś doświadczył tkwi w nim do dzisiaj.
Bohaterem "Syndromu" jest prokurator, a w zasadzie para prokuratorów. Mimo, iż opisane przez Ciebie wydarzenia dzieją się w bardzo bliskiej nam przyszłości, zaznaczasz, że zmieniło się podejście prokuratorów do sposobu wykonywania pracy śledczej. Twój bohater wykonuje policyjną robotę. Rozumiem, że miałeś zamiar tak skonstruować narrację, aby móc opisać to, co z racji wykonywanego zawodu jest Ci bliższe?
- Dokładnie. Wcześniej kiedy pracowałem w Wydziale Interwencyjnym, czy też jako Dzielnicowy miałem styczność z życiem codziennym ludzi, z emocjami, które towarzyszą interwencjom, z ludzkim dramatem czy adrenaliną. Zależało mi też, żeby to pokazać, że śledztwo to nie tylko papierologia i biurko za którym się siedzi popijając herbatę, ale też obserwacja i kontakt z człowiekiem. Mój bohater, mimo że prokurator, ma w sobie duszę detektywa. Chciałem, żeby czytelnik zobaczył, że cienka jest granica między światem prokuratora a światem policjanta. Obaj szukają prawdy, tylko robią to w różny sposób
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że umieściłeś w powieści elementy, które są Ci osobiście bliskie. Wspominasz o Aikido, tłumaczysz podstawowe założenia tej sztuki walki i używasz japońskiej nazwy jednej z technik. Czy sam trenujesz Aikido? Poza tym wiele scen dzieje się nad jeziorami, a w książce pojawiają się cytaty z hip-hopu. To wszystko brzmi bardzo osobiście
- Kilka lat temu trenowałem Aikido. Jeżeli chodzi o tą sztukę walki umieściłem ja w książce, gdyż uważałem, że idealnie będzie pasowała do sceny, którą opisywałem. Chyba za dużo Segala oglądałem. Sceny nad jeziorami wynikają z tego, że lubię kontakt z naturą, cisza, woda, przestrzeń, to dla mnie forma resetu, może dlatego, że jako dziecko każde wakacje spędzałem nad jeziorem. A jeżeli chodzi o hip-hop - wychowałem się na tym gatunku muzycznym. W tekstach tych głównie starszych raperów zawsze ceniłem szczerość, emocje, słowo które przekazywali. Cytaty, które pojawiają się w książkach, to dla mnie forma hołdu dla tej kultury. Do tej pory często słucham starych kawałków. Jest to dla mnie też powrót do tamtych czasów.
W "Syndromie" stosujesz zabieg narracyjny typu „crossover”. Maks w wolnym czasie pisze książkę – to są "Granice niepamięci". Dla mnie to dowód, że w Twoim bohaterze jest sporo Ciebie. Maks jest cyniczny i złośliwy, ale pod tą skorupą kryje się wrażliwy i oddany człowiek. Które z tych cech są Tobie bliższe?
- Maks jest zupełnie inny niż ja, nie jest moim alter ego. To raczej zlepek różnych cech i emocji, które każdy w sobie nosi – ironii jak i wrażliwości, którą chowamy przed światem, i potrzeby sprawiedliwości. Też bywam cyniczny, szczególnie wobec absurdów świata rzeczywistego, ale staram się zachować wrażliwość. Bez niej nie da się ani pisać, ani pracować w zawodzie, w którym pracuję.
W swojej książce poruszasz wątki dotyczące przemocy rówieśniczej i przemocy domowej. Jesteś policjantem pionu prewencji, więc pewnie stykasz się z takimi sytuacjami na co dzień. Wprowadziłeś takie wątki, żeby zasygnalizować powagę problemu?
- Teraz już nie tak często, ale w czasie, kiedy pracowałem jako dzielnicowy były to tematy, które widziałem z bliska. Jako dzielnicowy miałem do czynienia z wieloma przypadkami przemocy domowej. W literaturze często szukamy rozrywki, ale uważam, że książka może też uwrażliwiać. W Syndromie pokazuję że każdy człowiek posiada uczucia, nawet ten, który robi wiele złego. Chciałbym, żeby czytelnik po lekturze choć przez chwilę pomyślał o tym, co dzieje się obok niego.
Opisujesz przemoc rówieśniczą w czasach, gdy Internet dopiero raczkował. Dziś zasięg hejtu jest nieporównywalnie większy. Jak z perspektywy policjanta i autora patrzysz na zagrożenia w sieci, zwłaszcza wobec młodych ludzi? W Granicach niepamięci budujesz wizję świata zdominowanego przez technologię. Czy myślisz, że te zagrożenia będą narastać?
- Internet otworzył przed nami ogromne możliwości, ale też odsłonił ciemną stronę ludzkiej natury. Hejt, przemoc słowna, cyberprzemoc - są to zjawiska, które potrafią niszczyć psychikę równie skutecznie jak przemoc fizyczna. Mogę powiedzieć, że jako autor sam doświadczam pewnego rodzaju hejtu. Większość komentarzy odnośnie moich książek jest pozytywnych. Zdarzają się również komentarze negatywne, w których nie dość, że negatywnie opisywana jest moja twórczość, to nawet moja osoba. Zanim pojawiła się możliwość zakupu "Syndromu" w Internecie, już pojawiły się negatywne komentarze pisane przez hejterów. Hejt stał się wszechobecny czy w telewizji czy też w Internecie. Ludzie ukrywając się za wymyślonymi nickami nie zdają sobie sprawy z tego, że krzywdzą innych. Wolą napisać komentarz, niż powiedzieć to komuś prosto w oczy. Taki jest teraz świat i musimy się z tym mierzyć.
Czy po drugim wydaniu masz zamiar odpocząć od pisania? Czy przelewanie słów na papier działa na Ciebie jak narkotyk i nie zamierzasz się zatrzymywać?
- To rzeczywiście uzależnia. Pisanie jest dla mnie formą relaksu, sposobem na poukładanie emocji i doświadczeń. Po "Syndromie" zacząłem pisać trzecią książkę, ale myślę, że muszę złapać trochę oddechu. Napisanie książki i jej wydanie wcale nie jest proste. Chodzi mi tu bardziej o tą całą otoczkę. Wydanie, reklama, opinie recenzentów, jej odbiór. To jest bardzo emocjonujące wydarzenie, coś co tworzyło się przez wiele miesięcy w twojej głowie, nagle się zmaterializowało. To już nie jest tylko twoje, to stało się publiczne. Cała twoja wymyślona historia ujrzała światło dziennie. Wszystko to co wymyśliłem jest dostępne dla każdego. Własna książka to nie jest tylko kilka kartek papieru, to jest część siebie, którą udostępniasz innym. Teraz skupiam się na "Syndromie" i tym jak zostanie odebrany przez czytelników. Myślę, że za jakiś czas, dopóki mam coś do powiedzenia, będę pisał dalej. Pisanie uzależnia jak narkotyk, ale to na szczęście taki narkotyk, który nie niszczy życia.
Komentarze (1)
Dodaj swój komentarz