Dziś jest: 25.04.2024
Imieniny: Jarosława, Marka
Data dodania: 2010-05-25 15:15

Natalia

Nie należę do ludzi, którzy żałują swoich wyborów… - rozmowa z Hugh Allanem Yearwoodem

Z Gujany do Polski przyjechał na studia, a został tu na stałe. To właśnie Olsztyn okazał się Jego miejscem na ziemi - tu założył rodzinę, otworzył szkołę językową i realizuje swoje pasje. Początki nie były łatwe, lecz dziś Hugh Allan Yearwood bez zastanowienia mówi, że nie zmieniłby żadnej z podjętych przez siebie decyzji.

reklama
Jak to się stało, że obcokrajowiec osiedlił się w Polsce?
- Przyjechałem do Polski po to, żeby studiować weterynarię. Historia tego jest trochę dłuższa. Urodziłem się w koloni brytyjskiej w rodzinie kolonistów na plantacji trzciny cukrowej. Bardziej kolonialnego pochodzenia nie można chyba już mieć (śmiech). Dawna Gujana Brytyjska, czyli teraz po prostu Gujana, jest bardzo małym krajem, a ja miałem to szczęście, że wygrałem stypendium naukowe na studia w Ameryce i wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Miałem studiować weterynarię na Uniwersytecie w Yale. Na nieszczęście, albo na szczęście - ja uważam, że to na szczęście! - podnieśli koszt studiów dla studentów z zagranicy i budżet, który był przeznaczony na nowych studentów został przyznany na utrzymanie osób już studiujących. Oferowano mi inne stypendia, ale podziękowałem i wróciłem na ranczo w Gujanie, gdzie wówczas pracowałem. Aż tu nagle w sierpniu dostałem radiotelefon z Ministerstwa. Okazało się, że Polska oferuje nam 10 stypendiów i zapytano mnie czy jestem zainteresowany. Odpowiedziałem: ''Tak, jestem zainteresowany!''

Dlaczego odrzucił Pan inne propozycje i wybrał akurat nasz kraj?
- To może być zaskoczenie, ale Polskę znałem i dużo widziałem o niej. Chodziłem do liceum katolickiego, dosyć elitarnego, które nazwane było imieniem Świętego Stanisława Kostki. Prowadzili je Jezuici. Bohaterów i wzorców polskich mieliśmy naprawdę wiele m. in. Skłodowska-Curie, Szopen, Norwid. Przyszedł także czas na Lecha Wałęsę i Solidarność, ale wcześniej jeszcze papież. Ponieważ pochodzę z katolickiej rodziny to stale śledziliśmy tok wydarzeń w Polsce i wiedzieliśmy, że jest ona innym krajem niż reszta krajów bloku komunistycznego. Gdy otrzymałem możliwość studiowania tutaj, to szybko podjąłem decyzję, że przyjadę. Byłem młody,  pewny siebie i niczego się nie balem. Powiedziałem sobie, że skoro Skłodowska-Curie potrafiła we Francji zdobyć Nagrodę Nobla, to ja też dam radę (śmiech). Miałem do wyboru Warszawę, Wrocław, Lublin i Olsztyn. Warszawę już znałem, Wrocław też odwiedziłem wcześniej. Do Olsztyna w międzyczasie przyjechałem pod namiot i mieszkałem na Dajtkach. Do dzisiaj nie odwiedziłem Lublina, pewnie zawitam tam jak otworzą kręgielnie (śmiech).

Pana wybór padł jednak nie na Wrocław, Warszawę czy Lublin, a na Olsztyn - dlaczego?
- Jak przyjechałem na zwiad do Olsztyna to bardzo mi się spodobał krajobraz, te lasy, jeziora oraz oczywiście kampus kortowski. Podobało mi się też to, że miasto nie było gigantyczną metropolią. Wiem co to znaczy życie w stolicy, dlatego wybrałem Olsztyn.

Czy porozumiewanie się z Polakami nie sprawiało Panu na początku problemów?
- Dosyć dobrze umiałem mówić po polsku. Osiem miesięcy studiowałem język polski dla cudzoziemców w Łodzi. Właściwie od 1983 do 1989 roku jedyny kontakt, który miałem z językiem angielskim to był kontakt z angielskim, którego ja uczyłem. A więc mój angielski stał się bardzo hiperpoprawny (śmiech) i jałowy, jeśli chodzi o slang, modne określenia.

Jak Pan na początku oceniał Polskę? Czy odczuł Pan różnicę kultur/języka?
- Kultur nie za bardzo, bo pochodzę z katolickiej rodziny, a więc zasady i działanie społeczeństwa nie były dla mnie zaskakujące ani nowe. To, co było dla mnie dziwne to to, że wieczorem za komuny ulice były opustoszałe. To mnie niepokoiło. Miałem świadomość, że mieszkam w Łodzi, która ówcześnie miała 800 tys mieszkańców, czyli o sto tysięcy więcej niż cala Gujana, a wieczorem na ulicach nie było żywej duszy. Najgorzej oceniłem sytuację wtedy, gdy pierwszy raz usłyszałem język polski - był on dla mnie szeptany, taki ''język szeptów''- i pomyślałem sobie ''o! ci ludzie na pewno nie kłócą się za bardzo ze sobą'' (śmiech).

Czym zajmował się Pan jak już trafił do Olsztyna?
- Na początku doskwierała mi klasyczna studencka bieda (śmiech). W Gujanie byłem przyzwyczajony do dosyć dobrej stopy życiowej, a tu nieustannie brakowało mi pieniędzy. Osobista duma nie pozwalała mi na pisanie do rodziny i proszenie o wysłanie pieniędzy. W Gujanie jesteśmy wychowywani w stylu brytyjsko-amerykańskim - po prostu musisz sobie radzić, a jak sobie nie radzisz to jesteś mniej wartościowy. Swojego czasu znalazłem nawet pracę przy pieleniu chwastów w Stawigudzie, zarobiłem prawie cale stypendium w ciągu 2 dni, ale stwierdziłem, że to nie dla mnie. Aż pewnego dnia mój kolega, profesor Łakomy, powiedział mi: ''Słuchaj w tym kraju są ludzie, którzy zapłacą Ci za to, żebyś z nimi rozmawiał po angielsku''. Już wcześniej w mojej karierze zdążyłem być nauczycielem i nie balem się tego. Musiałem jednak długo przekonywać się do tego, że ludzie w Polsce zapłacą tylko za to, żeby ze mną rozmawiać po angielsku. W taki sposób od konwersacji z ludźmi, którzy umieli już mówić po angielsku zszedłem niżej, ucząc tych, którzy nie umieli.

Jak to się stało, że został Pan w Polsce na stałe?
- W 89/90 roku zamiast wyemigrować do Nowej Zelandii, Australii czy któregoś z krajów brytyjskich zostałem w Polsce, żeby robić doktorat i pracować w PAN-ie. Komuna minęła i z żoną zdecydowaliśmy się, że wycofujemy papiery z Nowej Zelandii i zostajemy w Polsce. Przyczyny są bardzo proste. Jest niewiele krajów na świecie gdzie lepiej można wychować dzieci niż w Polsce. Mam 22-letniego syna, który studiował w Glasgow, a obecnie studiuje w Hong Kongu, jednak jestem absolutnie przekonany, że podjąłem dobrą decyzję, wychowując swoje dzieci w Polsce.

A kiedy narodził się pomysł założenia własnej szkoły językowej?
- Praca jako naukowiec to nie jest przedsięwzięcie dla biednych, trzeba mieć jakieś zaplecze finansowe, żeby pracować naukowo, a ja miałem żonę i dziecko na utrzymaniu, nie miałem mieszkania. Po prostu musiałem zacząć zarabiać pieniądze, stąd porzuciłem naukę i zająłem się angielskim. Muszę przyznać, że uwielbiam być - może nie najlepszy, ale równy wśród najlepszych. Podczas pracy w Liceum Katolickim kazałem kiedyś swojej klasie stanąć, rozejrzeć się wokół siebie i zapytałem: „Co widzicie?'' Widzieli ściany, a ja im na to: ''Nie! Całą  Polskę! Bo my idziemy wojować z całą Polską! Istnieje coś takiego jak ogólnopolskie olimpiady języka angielskiego i my w to wchodzimy''. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie jak nauczyciel zamyka drzwi do klasy to znajduje się w swoim własnym królestwie i to jego królestwo bywa czasami bardzo hermetyczne. Dlatego lubię zewnętrzne weryfikacje i stąd właśnie olimpiady, na których razem z uczniami regularnie osiągaliśmy dobre wyniki i dostawaliśmy się do finału w Poznaniu. W międzyczasie podjąłem studia podyplomowe aby mieć kwalifikacje zawodowe do nauki języka angielskiego w państwowych szkołach w Polsce. Tam poznałem Janusza Góralczyka, który był moim wykładowcą. Po tych rocznych studiach zaproponowałem mu: ''Janusz załóżmy szkołę!'' i tak powstała English Perfect.

Jakie były początki szkoły?
- Pierwszymi uczniami byli moi prywatni uczniowie, których wcześniej uczyłem u siebie w domu oraz ludzie, którzy zareagowali na pierwszą reklamę, jaką daliśmy. Mieliśmy bodajże 100-110 słuchaczy w pierwszym naborze, a rok szkolny skończyliśmy z 80  i to była bardzo cenna lekcja życiowa. W pierwszym roku miałem grupę, która składała się z 5 bardzo zdolnych osób i trzech mniej zdolnych. Jako normalny nauczyciel zagarniałem tych 3 słabszych i okazało się, że w połowie roku 4 z 5 najzdolniejszych odeszło, bo oni nie mieli czasu na czekanie na najsłabszych. Ta lekcja była bardzo bolesna. Bolało mnie to, że straciłem moich najlepszych uczniów. Jednak wiedziałem, już, że w odróżnieniu od szkoły normalnej, oferta edukacyjna takiej szkoły nie może być skierowana tylko do najsłabszych.

Pomimo pierwszych rozczarowań udało się Panom odnieść sukces w tych, chyba dość trudnych, latach 90-tych. Jak pan myśli w czym tkwił klucz do sukcesu?
- W rzetelności. Nas interesowało utożsamianie tego kim my jesteśmy z tym, co oferujemy. W związku z tym dobór nauczycieli był staranny i ograniczyliśmy naszą ofertę edukacyjną do ludzi, którym ufaliśmy. Nie było tak, że był popyt i my go zaspokajaliśmy za wszelką cenę. Tego nigdy nie robiliśmy. Spokojnie przez pierwsze 3 lata budowaliśmy nasza bazę nauczycielską i dopiero potem zaczęliśmy importować nauczycieli z zagranicy i skupiliśmy się na dalszej ekspansji. Wtedy, w 1995 roku, naszym priorytetem było budowanie instytucji edukacyjnej, a nie biznes.

Potrafiłby Pan wymienić największe sukcesy szkoły?
- Jest ich na pewno sporo. Chyba najważniejsza jest jednak świadomość, jaką posiadam, że są absolwenci naszej szkoły, którzy wychodząc stąd potrafili pisać po angielsku lepiej, niż ja w wieku 16/17 lat. To jest jeden z największych sukcesów, których jestem świadomy.

Czy olsztynianie chętnie uczą się języków obcych?
- Największy boom był w latach 90-tych. Niestety on już przeminął. Wprawdzie popyt na naukę języków obcych jest na dobrym poziomie, ale to już nie jest to, co było kiedyś. W Olsztynie jest wiele szkół językowych, które mają problemy z powodu braku zainteresowanych. Walka o bycie wciąż wśród najlepszych w Polsce trwa.

Jakie języki olsztynianie wybierają najczęściej? Angielski wiadomo, ale co jeszcze?
- Tradycyjnie niemiecki, choć 2 lata temu drugim najczęściej wybieranym językiem stał się hiszpański. To właśnie te 2 języki, zajmują kolejne, po angielskim, miejsca. Później są: francuski, rosyjski. Na japoński jest skromny popyt.

Jak Pan ocenia zdolności olsztynian do nauki języków obcych?
- Bardzo wysoko. Co roku otrzymujemy wyniki naszych słuchaczy na tle Olsztyna i Polski. Naszymi wynikami ''podciągamy'' Olsztyn i Polskę, a to oznacza, że Olsztynianie maja zdolności językowe. Bo to przecież oni są odpowiedzialni za takie wyniki.

Czy znajduje Pan czas na coś jeszcze poza szkołą?
- Oczywiście. Moje hobby to np. ogrodnictwo, dbam o wszystkie kwiaty w English Perfect (śmiech). Dodatkowo fotografia i szybka jazda samochodem, ale o tym ciii (śmiech). Jednak moim głównym hobby jest bowling.

Jak narodziła się ta ostatnia pasja?
- To wszystko wiąże się z moim zamiłowaniem do sportu, ja całe życie uprawiałem sport.  Lubię konkurować i porównywać się z innymi. Gram od czasu, kiedy otworzono kręgielnię w Olsztynie, czyli od 2000 lub 2001 roku. Pamiętam, że wtedy English Perfect miało siedzibę jeszcze na Starówce i zamiast obiadu, pewnego razu razem z Januszem poszliśmy do kręgielni. I tak niewinnie rozpoczęła się moja przygoda z bowlingiem. W kręgielni olsztyńskiej gromadziła się grupa zawodników, którzy od dzieciństwa grali w Kręgle klasyczne. Czyli trochę inny rodzaj tej gry. Ja stopniowo zacząłem grać w bowling sportowy i tak to się zaczęło. Obecnie jestem vicemistrzem Polski w Pucharze Polski 2010 roku. No i gram w ekstraklasie.

Pana największe osiągnięcia w tej dziedzinie to…
- Jest ich na pewno kilka. Niewątpliwą jest to ta przysłowiowa Perfect Game czyli trzysetka - 12 strików pod rząd w jednej grze. Wcześniej najbliżej tego wyniku byłem, gdy miałem 297. To wtedy wydawało nam się w Olsztynie niebywałą rzeczą, koledzy zrobili mi aż specjalną plakietkę pamiątkową. Taki wynik miałem w 2007 roku, trzysetka padła 2 lata później, w lutym 2009 w Dario Bowling, Ostróda. Zrobiłem zdecydowane postępy. Później z Jurkiem Pawlukowiczem, dziś również znanym bowlingowcem, pojechaliśmy do Warszawy i w taki sposób zostaliśmy zaproszeni do pierwszoligowej drużyny. To wydawało nam się też niebywałe, że doszliśmy tak daleko, podczas gdy Olsztyn jest Syberią, białą plamą na mapie bowlingu. Teraz obroniliśmy pozycję w lidze, a w następnym wydaniu pierwszej ligi zajęliśmy 2 miejsce i graliśmy w barażach do wejścia do ekstraklasy. W ten sposób  wylądowaliśmy w ekstraklasie. Na swoim koncie mamy wygrane mecze z mistrzem Polski i wicemistrzem Polski.

Gdzie Pan najchętniej trenuje?
- Bez zastanowienia odpowiem: Ostróda. Dario Bowling w Ostródzie to według mnie, najlepsza kręgielnia w Polsce. Gram w wielu kręgielniach, ale ta jest najczystsza i należy do najbardziej zadbanych. Atmosfera do uprawiania sportu jest tam wspaniała.

Jak Pan ocenia olsztyńskie warunki do uprawiania tego sportu? Dużo olsztynian gra w kręgle?
- W lidze ostródzkiej gra sporo olsztynian. Ta pierwotna ekipa, która zaczęła tu bowling, w większości przeniosła się do Ostródy. Tam są lepsze warunki, dzięki czemu można grać sportowo, a nie rekreacyjnie. Niestety ktoś, kto ma do czynienia z kręgielnią w Olsztynie może pomyśleć, że bowling to brudna gra - po pół godziny ma się czarne ręce. W Ostródzie tak nie jest.

Na zakończenie jeszcze jedno pytanie: Gdyby miał Pan do wyboru wszystkie miasta Polski to czy jeszcze raz zdecydowałby się Pan na Olsztyn?
- Tak, tak, tak! Nigdy nie żałowałem jakiejkolwiek decyzji, którą podjąłem w swoim życiu. Nie należę do takich osób, które podejmują jakieś decyzje, a potem ich żałują. Uwielbiam położenie geograficzne Olsztyna, lasy, jeziora i samych mieszkańców… My w Olsztynie mamy naprawdę fajny klimat. Z powodu bowlingu bywam w wielu większych miastach Polski i doprawdy jakość codziennych rzeczy i życia w Olsztynie jest mało przez nas doceniana, naprawdę mało. Bywam w Bydgoszczy, Poznaniu, Wrocławiu, Warszawie, Trójmieście i może Trójmiasto jest dla mnie najbliższe Olsztynowi. Może gdybym nie mieszkał tu, to tam, ale tam zgiełk i stres codziennego życia jest niestety większy niż u nas.

 

Rozmawiała Natalia Kazimierczak

Komentarze (5)

Dodaj swój komentarz

  • Malńka 2012-02-28 07:55:05 62.87.*.*
    Wspaniały człowiek !!
    Odpowiedz Przenieś Oceń: 0 1
  • X 2010-08-07 10:33:20 81.190.*.*
    Bardzo wesoły, pogodnie nastawiony do ludzi człowiek! :)
    Odpowiedz Przenieś Oceń: 0 1
  • Tomaszoszo 2010-06-11 17:27:23 83.9.*.*
    Super sprawa!! Fajnie jest poczytać o osobie osobiście znanej - pozdrowienia dla Pana Allana!
    Odpowiedz Przenieś Oceń: 0 1
  • Miki11 2010-05-27 00:48:03 81.190.*.*
    Zdolne dzieci można dobrze wychować nawet na zabitej dechami wiosce to kim będą nie zależy od tego gdzie mieszkają ale od tego jakimi są ludźmi i jak zostali wychowani. A co do Kaspra to rzeczywiście niesamowity człowiek oby więcej takich na świecie!! pozdrawiam :)
    Odpowiedz Przenieś Oceń: 0 0
  • Wow 2010-05-25 14:39:42 83.9.*.*
    A my tu narzekamy... na kraj, na rząd, na wszystko... A Tu proszę, żyjemy w kraju, w którym najlepiej wychowywać dzieci:)
    Odpowiedz Przenieś Oceń: 0 0

www.autoczescionline24.pl