Dziś jest: 19.04.2024
Imieniny: Adolfa, Leona, Tymona
Data dodania: 2014-11-04 12:07

Marek Dabkus

Zmarnowany potencjał

W ostatnich dniach dość nieoczekiwanie przewijał się w moich myślach status zawodu trenera w Polsce. Być może było to efektem spotkania z Jerzy Litwińskim w Muzeum Sportu w Olsztynie, który wprawdzie pełni funkcję dyrektora Ośrodka Sportu i Rekreacji, ale duszą zaangażowany jest w szkolenie adeptów taekwondo, a w jakim stopniu, świadczy o tym wychowanie grupy wybitnych zawodników, wielokrotnych mistrzów świata i Europy.  

reklama

Chodziły mi po głowie jego wyznania, a gdy kilka dni później obejrzałem dokument prezentujący sylwetkę Jana Mulaka – twórcy polskiego wunderteamu, nie mogłem się oprzeć, żeby nie napisać o obecnej kondycji tej profesji.

Utwierdziło mnie w tym przekonaniu jeszcze bardziej przypadkowe spotkanie z byłym piłkarzem, szkoleniowcem adeptów futbolu, który mimo wysokich kwalifikacji dał sobie z tym spokój.

Przez lata „naprodukowaliśmy” trenerów, którzy mają papiery i umiejętności by pracować z usportowioną młodzieżą. Dziś wielu z nich działa praktycznie na zasadzie wolontariatu, zaspakajając swoje marzenia z młodości. Najpierw muszą zapewnić rodzinie byt. Dobrze, jeśli udało im się „zaczepić” w szkole i zostać wuefistą. Gorzej jak zajmują się sprawami zupełnie nie związanymi z ich powołaniem. Jest jednak wielu takich, którzy późnym popołudniem zamykają budę z warzywami i lecą na trening by spotkać się z młodzieżą. Są absolutnie nie doceniani, a bez nich na dobrą sprawę nie byłoby dzisiejszych mistrzów. Znam też takich, którzy w kąt rzucili zdobywane z niemałym trudem licencje i sfrustrowani zerwali z zawodem. Ich kontakt ze sportem ogranicza się tylko do pracy nad własną kondycją, ale jak się tym osobom przyjrzeć bliżej, więcej w tym kroku desperacji i demonstracji niż racjonalnego wyboru.

Marnujemy ogromny potencjał ludzi z pasją, którzy „nie załapali” się do ligowej karuzeli, a w klubach są traktowani jak piąte koło u wozu, Perfidnie wykorzystuje się ich narkotyczny stosunek do sportu, wychodząc z założenia, że będą pracować za kilka stówek, bo bez swojej pasji nie mogą żyć. A przecież powinno im się zapewnić godne życie, bo przy ich zaangażowaniu efekty pracy mogą być nadzwyczajne.

Kiedyś po upadku Stomilu zaangażowałem się w odbudowę futbolu w Olsztynie w klubie OKP Warmia i Mazury, który realnie stał się protoplastą obecnego I-ligowca. Z perspektywy czasu było to twarde doświadczenie, które przekonało mnie, że w polskim, także olsztyńskim futbolu, nic się nie zmieni. Dość jednoznacznie wyrażałem swoje poglądy, by przede wszystkim postawić na młodzież, a w szczególności na kadrę szkoleniową tych grup. By trenerów zatrudnić na etat, by byli do dyspozycji wychowanków cały dzień, by zagwarantować w pełnym wymiarze zajęcia indywidualne i zespołowe. Z politowaniem patrzono na moje wyznania, może nawet w duchu im przytakiwano, ale działano w starym stylu. Najważniejszy jest pierwszy zespół i jego zawodnicy. To im załatwiano w samorządach stypendia, bo to jedyny warunek by awansować do III ligi. Byle jaki kopacz, którego siłą trzeba było ciągnąć do szkoły był hołubiony, a wykształceni i chętni do pracy trenerzy grup młodzieżowych musieli kombinować by jakoś przeżyć.

W starych czasach, których dziś się wstydzimy, tak bardzo krytykowaliśmy pojęcie lewych etatów dla sportowców, także trenerów. Zakłady patronackie, którym zależało, by mieć pod opieką drużynę ligową, kierowało swych pracowników do sportu, choć ankieta personalna zawierała zupełnie inne dane. Krytykowano z całą mocą ten proceder, bo rzeczywiście z moralnego punktu widzenia było to dwuznaczne, ale czy wymyślono coś mądrzejszego? Dziś w dostatki opływają zawodnicy i trenerzy seniorskich ekip ligowych, pozostałych się ledwie się toleruje, bo są potrzebni najczęściej do wypełnienia warunków licencyjnych.

Piłka nożna jest tu najwymowniejszym przykładem ze względu na swój zasięg i popularność, ale to samo przecież dotyczy innych gier zespołowych, a już siatkówka pod tym względem przekracza wszelkie granice. Kiedy grupy młodzieżowe i ich opiekunowie ledwo wiążą koniec z końcem, sztaby trenerskie w PLUS LIDZE liczą nie mniej niż pięciu, sześciu trenerów: od rozgrzewki, taktyki, statystyki itd. W lekkiej atletyce też coraz częściej zaczyna obowiązywać układ: jeden na jeden, gdzie trener ma pod opieką tylko gwiazdę i to pochłania prawie całe fundusze.

Wniosek jest jeden. Duża grupa zawodowa w swej bardzo licznej rzeczy jest na bocznicy: sfrustrowana i prawie wykluczona. I to w czasach, kiedy sport stał się takim orężem, a my narzekamy na brak następców dzisiejszych mistrzów.

 

Marek Dabkus

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz


www.autoczescionline24.pl