1. W Polsce Ludowej, gdzie partia rządząca miała w nazwie przymiotnik "robotnicza", uważało się, że zasadnicze szkoły zawodowe (zwane potocznie zawodówkami), są dla młodzieży z marginesu społecznego, dla nieuków lub słabszych intelektualnie. Kształciły one robotników wykwalifikowanych, a tych nazywano "robolami". I żeby tam miało pójść dziecko z rodziny inteligenckiej? Skaranie Boskie! Co za mezalians! Tak było. Co, nie pamiętacie? Nawet technikum traktowano jako "zawodówkę z maturą".
2. Niechęć do tych szkół była w tamtych czasach dyktowana względami praktycznymi. Jak to dziś rozumieć? Chociaż po ukończeniu tej szkoły można było kontynuować naukę w technikum lub liceum na jej podbudowie, to uzyskana tak matura była jakby mniej wartościowa, gdyż trudniej było dostać się z nią na studia. Nawet pedagodzy radzili młodym absolwentom szkół podstawowych, by wybierali licea ogólnokształcące (zwane powszechnie ogólniakami), argumentując, że po tej szkole są większe szanse, by dostać się na wyższe uczelnie. W obecnych czasach nie ma takich problemów. Kto więc tylko może, niech omija ogólniaki szerokim łukiem.
3. Zawodówki też nie były święte. W jednych uczono dobrze, a w innych nie, ale na ogół wiedziano, która szkoła czego warta. Nic tedy dziwnego, że szkolnictwo zawodowe raczej nie cieszyło się należytym poważaniem. A dziś mamy tego skutki: z jednej strony brak wykwalifikowanej siły roboczej, z drugiej - absolwenci ogólniaków i studiów wyższych nie mają pracy i nie mogą się odnaleźć w zastanej rzeczywistości. "Co po tytule, gdy pusto w szkatule?" -zapytałby Staś Wojewódzki w powieści Marii Rodziewiczówny "Magnat", a te dywagacje nieomylnych pedagogów określiłby takim równoważnikiem zdania: "Niesmaczny koncert starej ropuchy". Przepraszam te stworzenia Boże za porównanie ich do tych sponsorowanych autorytetów, głoszących poglądy według koniunktury.
Wtedy gardzili tymi szkołami, a dziś domagają się ich przywrócenia. Tylko kto w nich będzie się uczył?
A co o tym myślę? Trzeba przepracować polską mentalność. Zrozumieć, że jaki by w Polsce nie był ustrój, to podstawą polskiego życia jest zasada "mieć, żeby być" i zamiast użalać się nad tym ("Wołając gromu, ażeby go dobił" - Adam Mickiewicz) należy radzić sobie w tej dżungli. Rozważania intelektualistów, w tym teologów i filozofów, co jest ważniejsze: być czy mieć? są w polskim narodzie pustosłowiem (zwanym potocznie pierdołami). Potrzeba więcej praktycznego myślenia niż teorii, więc edukacja powinna przynieść dochody pozwalające na zapewnienie środków do życia, rozwoju: i materialnego i duchowego (by sobie polepszać to nasze życie). I dlatego wybierajmy takie szkolnictwo, które pozwoli nam i naszym potomnym odnajdować się w każdej rzeczywistości.
Karol Kuligowski (ur. 1971 r. wykształcenie średnie, pracownik produkcji z Olsztyna, zainteresowania: historia, poezja, powieść historyczna, polityka, sprawy społeczne, turystyka)
* * *
Nie wszystkie poglądy autora są zgodne z poglądami redakcji
Komentarze (4)
Dodaj swój komentarz