Spektakl zaczyna się niezłą „duchową” zabawą. Oto gromada duchów, malowniczo usytuowanych na scenie przez scenografkę Martę Szypulską, próbuje naśladować ludzi, w zabawny sposób wcielając się w różne postacie. Mają nawet swoje zabawne rytuały związane ze śpiewaniem i klaskaniem, do udziału w których zapraszają publiczność. W miarę jednak obcowania z ich żartobliwymi dialogami odkrywamy, że to nie jest wcale żadna zabawa, a lekkie dowcipy, którymi próbują rozbawić widzów. To tylko swego rodzaju przysłowiowy listek figowy, zasłaniający prawdziwy dramat. Bo tak naprawdę próbują owi nieszczęśnicy odnaleźć sens swojej egzystencji, swoją tożsamość kulturową i społeczną. Słowo „nieszczęśnicy” nie zostało tu użyte przypadkiem. Sztuka Weroniki Szczawińskiej podejmuje bowiem niezwykle ważny temat braku ojcowskiego wsparcia w życiu wielu młodych ludzi. Ten metaforyczny „duch” na którego wszyscy tu czekają, choć trochę się go boją, to właśnie ojciec, którego wciąż nie ma a którego tak bardzo potrzeba, kiedy ma się kilka, a potem kilkanaście lat.
Tę „duchową” atmosferę podkreślają białe tkaniny dekoracji i równie białe stroje – to osobisty pomysł reżyserki świateł, Moniki Stolarskiej. Pokazała ona, jak wiele można w teatrze osiągnąć przez umiejętne rozstawienie kolorowych reflektorów, w jednej sekundzie zmieniających nastrój odgrywanej właśnie sceny. Znakomicie sprostał także zadaniu zespół aktorski, bawiąc się wraz z widownią pierwszym aktem spektaklu i równie mocno przeżywając potem jego dramatyczne zakończenie. Umiejętnie oprawiła całość muzycznie Aleksandra Gryka, trafiając w punkt krótkimi, celnymi frazami dźwiękowymi.
Z początku nie bardzo rozumiemy, w jakim celu pojawiają się w dialogach duchów na scenie cytaty ze spotkania Hamleta, na murach zamku Elsynor, z duchem jego zamordowanego w walce o władzę ojca. Ale to właśnie wtedy usidlił ten duch młodego księcia swoją mroczną tajemnicą. Wołając: „Jeśli mnie kochasz, mścij się” arbitralnie zdecydował o jego dalszej drodze bez odwrotu. A czyż wielu ojców, nie dających wsparcia swoim dorastającym synom, nie pozostawia ich w podobny sposób na przysłowiowej „łasce losu” i zmusza przez to do bycia dorosłym już w bardzo młodym wieku?
Cały ten spektakl jest metaforą losu młodych ludzi w zachodniej kulturze, pozbawionych u zarania swojej drogi życiowej przewodnictwa mądrego opiekuna-mentora - ojca. Pierwsze słowa Hamleta do zjawy napotkanej o północy na zamkowych murach to pytanie,
„Czy przychodzisz z niebios, czy z wyziewem piekieł”?
To zdanie, kilkakrotnie użyte podczas spektaklu, jest metaforą relacji ojciec-syn w wielu rodzinach w naszej kulturze. Oto ojcowie przestali już być przewodnikami wspierającymi swoich dorastających synów, nie będąc także wcześniej opiekunami ich dzieciństwa. Synowie muszą zatem być od młodych lat „dorośli” i sami o siebie zadbać. A przecież, jak słyszymy ze sceny: „kto nie był nigdy dzieckiem, ten nigdy nie będzie dorosły”. Ta psychologiczna prawda jest determinantą losu wielu wchodzących w życie młodych ludzi, którzy potem przekażą ten stygmat kolejnemu pokoleniu.
Przez owo odwołanie do klasyki literatury z najwyższej półki podkreśla Szczawińska wagę dramatu wiecznego oczekiwania na metaforycznego „ducha” własnego ojca. Bo iluż młodych ludzi w Polsce – a może w ogóle w świecie zachodniej kultury – tak nadaremnie wciąż czeka na dobrą relację ze swoimi ojcami, przez co bardzo im potem trudno rozwinąć swój życiowy potencjał?
Spektakl ukazuje, jak ten przekaz przechodzi z pokolenia na pokolenie. Mężczyźni, nieprzygotowani do bycia ojcami z powodu trudnych relacji z własnymi ojcami, nie są więc nimi dla swoich synów i tak to trwa, i trwa z pokolenia na pokolenie.
Ten problem ma w Polsce szczególne podłoże kulturowe i historyczne. Kolejne pokolenia ojców, identyfikujące się z etyką obowiązku i afirmujące postawę „bycia twardym w walce za ojczyznę”, chcąc nie chcąc, pozostawiała swoich synów bez czułej, ojcowskiej opieki. W przedstawieniu pojawiają się motywy „dziadków z bronią w ręku", symbolizujących ten twardy przekaz.
- To jest duch, ja do niego nie mówię: tata - te kończące przedstawienie słowa jednego z bohaterów podsumowują przeszywający serce dyskurs spektaklu.
Wzruszona publiczność długo żegnała twórców spektaklu zasłużonymi przez nich brawami na stojąco.
* * *
Sztuka „Wchodzi duch” została napisana i wyreżyserowana przez znaną od lat w Olsztynie dramatopisarkę Weronikę Szczawińską, autorkę kilku udanych inscenizacji w Teatrze im. Stefana Jaracza. Tę ostatnią zrealizowała przy współpracy Piotra Wawera juniora.
A jak bardzo ważny temat poruszyła, niech świadczy rozmowa reżyserki z jednym z widzów, który ze łzami w oczach dziękował jej po spektaklu za poruszenie tego tematu. Sam także nigdy nie miał ojca u swego boku i musiał samodzielnie szukać swojej tożsamości, co wiązało się z ogromnym cierpieniem.
Podobne refleksje snuli inni uczestnicy tradycyjnego popremierowego przyjęcia w foyer teatru a nad wszystkim unosiło się ważne pytanie: „czy to już tak będzie zawsze”? Czy zdołamy kiedyś przezwyciężyć ten kulturowy stygmat czyniący spustoszenie w życiu tylu młodych ludzi?
Spektakl został przygotowany we współpracy z Gdańskim teatrem Szekspirowskim.
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz