Dziś jest: 29.04.2024
Imieniny: Bogusława, Katarzyny
Data dodania: 2023-10-01 16:30

Mateusz Sikorski

Zakazana miłość i siła nadziei w romansie ''Ocali nas miłość'' - czarująca opowieść warmińska już w sprzedaży

Zakazana miłość i siła nadziei w romansie ''Ocali nas miłość''  - czarująca opowieść warmińska już w sprzedaży
Drugi tom ''Opowieści Warmińskich'' pod tytułem ''Ocali nas miłość'', autorstwa Wioletty Sawickiej, już w sprzedaży
Fot. Materiały prasowe

Powieść ''Ocali nas miłość'' to drugi tom "Opowieści Warmińskich" autorstwa pisarki Wioletty Sawickiej. Tłem dla rozwijającego się uczucia w przededniu wojny, jakiej nie znał świat historii jest malownicza Warmia. 

reklama

Akcja powieści dzieje się w 1939 roku, kilkanaście lat po pierwszej części, zatytułowanej "Klątwa Langerów". Po przegranym plebiscycie rodzina Langerów - polskich Warmiaków - traci gospodarkę. Osieroconą Lizkę przygarnęła i wychowała wiejska znachorka, Augusta.

Dziecięca przyjaźń między młodą Polką a Franzem Reiterem, synem niemieckiego bogacza, który jako jedyny z całego rodu nie dał się owładnąć hitlerowskiej ideologii, przeradza się w miłość. Młodzi muszą zachowywać ją w tajemnicy - w III Rzeszy związek Polki i Niemca nie ma racji bytu. Niedługo później Franz zostaje powołany do Wermachtu. Czy zakochani będą razem? 

Wioletta Sawicka urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia jest pedagogiem, zawodowo realizuje się jako dziennikarka. Wyciszenia od codziennego zgiełku życia szuka w warmińskich lasach. Na swoim koncie ma dwanaście powieści i reportaż historyczny "Wilcze dzieci". 

Poniżej prezentujemy fragment powieści "Ocali nas miłość". Czytelników, których zainteresują losy Lizki Langer i Franza Reitera zapraszamy do obserwowania strony portalu Olsztyn.com.pl na Facbooku, gdzie już niedługo w konkursie rozdamy 5 książek. 

***

Zawsze będę cię kochać

Prusy Wschodnie, Allenstein 1939

Dlaczego miał taki dziwny głos, gdy zadzwonił i poprosił o spotkanie? Czemu nie przyszedł, jak zwykle, do domu, tylko wymyślił ten las? Lizkę ogarniały złe przeczucia, kiedy jechała dorożką na randkę z ukochanym.

Ostatnio widzieli się pod koniec maja, a już mijał czerwiec, więc zdążyła się stęsknić. Rozumiała jednak, że teraz, kiedy Franz przygotowywał się do obrony dyplomu na Uniwersytecie w Königsbergu, miał dla niej mniej czasu. Więc tym bardziej zaniepokoiła się, dlaczego tak nagle przyjechał. Bez ważnego powodu nie odrywałby się od nauki przed końcowymi egzaminami.

Kiedy przyszła do leśnego parku, Franz już na nią czekał. Był w jasnym letnim garniturze, w ręku trzymał bukiet białych różyczek. Wiedziała, że po obronie będzie musiał włożyć mundur Wehrmachtu. Tylko na czas dokończenia studiów mógł nosić cywilne ubranie.

Ucieszyła się, że znów go widzi, ale od pierwszego spojrzenia zauważyła w nim zmianę. Niby wszystko odbyło się jak zwykle. Pocałował ją, przytulił, przytrzymał mocno w objęciach, lecz wyraźnie był nieswój. Uśmiech też miał wymuszony i spojrzenie inne niż zazwyczaj.

– Dobrze znów cię widzieć, Lizka – odezwał się po polsku. Zwykle, gdy byli we dwoje, rozmawiali po polsku. Dla niej nauczył się języka i mówił płynnie, choć z niemieckim akcentem. – Bardzo tęskniłem.

– Ja też tęskniłam. Długo czekasz?

– Dopiero przyszedłem. Rozjaśniłaś włosy – zauważył jej nową fryzurę.

– Przed tygodniem.

Machinalnie dotknęła długich włosów. Miały odcień miedzi ze słonecznymi refleksami. Chciała wyglądać dla niego ładnie, więc zakręciła je na papiloty, włożyła kremową sukienkę i kapelusik. Usta przeciągnęła czerwoną szminką. Kolor był intensywny, wręcz szkarłatny. Lubiła malować usta tym odcieniem, którego ponoć nie znosił u kobiet Führer, żeby choć tak pokazać swój sprzeciw.

– Ślicznie wyglądasz. – Franz muskał palcami jej loki. – Masz piękne włosy. Zawsze mi się podobały, a teraz wyglądają tak, jakby spało w nich słońce.

– Stajesz się poetą. Dlaczego spotykamy się tutaj? – Usłyszała niepokój we własnym głosie.

– Taka ładna pogoda, a tutaj jest uroczo i możemy być sami. Siądźmy. – Wskazał ławeczkę nad stromym urwiskiem.

W dole wił się Wadąg. W spokojnej toni jak w lustrze odbijały się przybrzeżne drzewa. Ptaki świergotały w nich jak szalone. Wokół nie było nikogo, tylko las, pachnące igliwiem powietrze i słońce przebijające między konarami. Siedzieli w pięknym miejscu, miała obok siebie ukochanego, a jednak ewidentnie coś było nie tak, czego jeszcze nie mogła określić, lecz co wyraźnie wyczuwała.

By zamaskować zakłopotanie, przytulała do twarzy bukiecik różyczek, gładziła płatki. Po raz pierwszy rozmowa im się nie kleiła. Franz przez chwilę nic nie mówił i zdawał się nieobecny duchem.

– Jak babcia? Zdrowa? – zagadnął w końcu.

– Zdrowa. Jest nie do zdarcia, ale też za tobą tęskni.

– Miło wiedzieć, że ktoś za mną tęskni – odrzekł cokolwiek.

– Ucieszy się, że przyjechałeś. Czeka na nas z obiadem.

– Przeproś babcię, ale nie mogę przyjść, mam mało czasu. Co u twojego ojca?

– Bez zmian. Wciąż żyje w swoim świecie.

– To niedobrze, zwłaszcza teraz. Rzesza jest bezwzględna dla takich jak on.

– Wiem i też się tego obawiam. Przyjechałeś tak nagle z Königsbergu, żeby rozmawiać o moim ojcu i babci? – zapytała wprost, widząc, że Franz staje się coraz bardziej nieswój. – Niedługo masz egzamin. Musiało się coś wydarzyć, skoro dziś się pojawiłeś, w dodatku tylko na jeden dzień. Wyjaśnij wreszcie, o co chodzi, bo zaczynam się niepokoić.

Jeszcze chciał odwlec moment, nim wyjawi, z czym do niej przyjechał. Ciężar tego, co zamierzał jej powiedzieć, dręczył go od kilku dni. Teraz jeszcze się wzmógł, gdy miał ją obok. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek musiał powiedzieć coś równie trudnego, lecz nie było wyjścia.

– To praktycznie ostanie chwile, kiedy mogę nosić cywilne ubranie, potem każą mi włożyć mundur – oznajmił, złączając ze sobą opuszki palców. Patrzył w dół, głowę miał lekko zwieszoną jak człowiek pogodzony z losem, który mu narzucono.

– I służyć nazistowskiej Rzeszy. Oboje wiedzieliśmy, że to kiedyś nastąpi.

– Nigdy nie będę służył nazistowskiej Rzeszy z przekonania – zapewnił ją niezwłocznie. Na jego przystojnej twarzy o wyraźnych rysach odmalowała się stanowczość. Zaraz jednak dodał zrezygnowanym tonem: – Ale jestem Niemcem i czy chcę, czy nie, podlegam, niestety, rozkazom.

– O tym też wiedzieliśmy. – Lizki głos zabrzmiał podobnie. – Co się zmieniło, że jesteś taki przybity?

– Okoliczności. Dopóki miałem urlop na studia, mogliśmy się ukrywać z naszym związkiem, lecz gdy przestanę być cywilem, dużo się zmieni. Właściwie wszystko się dla nas zmieni. Żaden kamuflaż nie będzie wchodził w grę. Prędko go odkryją. Jeśli już nie odkryli. Oni wiedzą wszystko o Polakach. Nawet takich z niemieckim obywatelstwem jak ty.

Lizkę ogarniał coraz większy niepokój, gdyż intuicyjnie wyczuwała, do czego zmierza ta rozmowa. Franz też stawał się podenerwowany, a przecież zawsze był oazą spokoju. Jej największą opoką, ucieczką, drugą połową, całym życiem, wszystkim. Jeszcze do siebie nie dopuszczała tego, co za chwilę może usłyszeć.

– W zeszłym tygodniu… – zająknął się lekko – wysłali na stryczek studenta z naszego uniwerku. Uznali go za zdrajcę, bo skrytykował Trzecią Rzeszę. Ktoś na niego doniósł, że kolportuje wrogie ulotki. Jego dziewczynę powiesili za współudział.

– Straszne…

– Tak się w Rzeszy ucisza opornych. Wielu uciszą w podobny sposób, ale też wielu, ze strachu czy też otumanienia propagandą, będzie jeszcze głośniej krzyczeć „Heil Hitler”. Zwłaszcza moi bracia.

– Dawno zerwałeś kontakt z tymi bandytami.

– Co w praktyce niczego nie zmienia. To fanatycy, a tacy są najgorsi. Teraz czują się wyjątkowo silni, upojeni władzą, a ty zawsze byłaś solą w oku mojej rodziny. Poza tym ktoś mógł na ciebie donieść. Od dawna wszędzie pełno szpicli.

– Nie robię nic złego, nie angażuję się w politykę, pracuję tylko w bibliotece w polskiej szkole.

– To wystarczy. Dla nich, żeby uznać cię za wroga, wystarczy nawet twoja przypadkowa obecność na jakiejś polskiej uroczystości. Nie zauważyłaś, żeby ktoś za tobą chodził czy podejrzanie długo spacerował pod domem?

– Nie.

– A inkasent z elektrowni czy hydraulik nie zagląda do was pod byle pretekstem? Gestapo nie wpadło z wizytą?

– Nie. Zadajesz mi dziwne pytania. Znam realia i wiem, co się dzieje, ale nic takiego się nie wydarzyło. Jestem ostrożna.

– To dobrze. – Przez twarz Franza przemknął cień ulgi. Objął dłońmi policzki Lizki i patrząc jej w oczy, poprosił: – Obiecaj, że od teraz nie będziesz się angażować w nic, co mogłoby być uznane za wrogość wobec Rzeszy. To byłoby zbyt niebezpieczne.

– Nigdy nie miałam duszy wojowniczki jak mój ojciec i dziadek, ale nie wymagaj, abym hajlowała na cześć Führera.

– Nie wymagam, tylko jawnie nie demonstruj sprzeciwu.

– Boisz się, że spotka nas to samo, co tamtych? Dlatego przyjechałeś?

– Między innymi. Ruch oporu w Rzeszy jest jeszcze za słaby, żeby teraz usunąć Hitlera i jego popleczników. Żałuję, że nie wyjechałem na studia do Polski, ale chciałem być bliżej ciebie, więc wybrałem Królewiec. Myślałem, że kiedy obronię dyplom, uciekniemy gdzieś, założymy rodzinę, jednak dla mnie nie ma ucieczki z Rzeszy. Zwłaszcza teraz. Jeśli mnie złapią, skażą na śmierć. Führer nie wybacza zdrajcom. O mnie mniejsza, lecz naraziłbym ciebie. Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko.

– Czułam, że za twoim przyjazdem kryję się coś niedobrego… – powiedziała, ledwo poruszając wargami. – Czego wolałabym nie usłyszeć.

– A ja wolałbym wyrwać sobie serce, niż to powiedzieć… – Franz zacisnął oczy, przyłożył złączone palce do nasady nosa i obwieścił: – Nie możemy się dłużej spotykać, kochanie. Przynajmniej dopóki ten świat jest taki nieludzki i zły.

A więc tak czuje się człowiek, któremu niebo wali się na głowę, myślała oszołomiona tym, co usłyszała. Kiedyś w jakiejś książce przeczytała o tym walącym się niebie. Wtedy wydawało jej się to przerysowane. Teraz przekonała się, że jednak nie było.

– To nie świat jest zły, tylko ludzie, którzy nim rządzą – odrzekła głuchym głosem.

– Których jest za dużo jak na naszą dwójkę – mówił, ściskając jej dłonie. – Moi bracia mogą coś knuć przeciw tobie i twojej rodzinie. Johann jeszcze jest w Norymberdze, ale wiem od matki, że Oswalda mają tu przenieść z Berlina. Jest bardziej bezwzględny od Johanna. Robi karierę w SS i ma obsesję na punkcie władzy, Führera, czystości rasy. Dla braci i dla ojca zawsze byłem zakałą rodziny. Odszczepieńcem. Mogą mnie uderzyć tam, gdzie będzie najbardziej bolało, czyli w ciebie, a do tego nie dopuszczę. Będę udawał, że jestem po ich stronie. Muszą nabrać przekonania, że się rozstaliśmy, dlatego naprawdę musimy się rozstać. Tak będzie bezpieczniej dla ciebie.

Patrzyła na najdroższego człowieka na świecie i jak w kalejdoskopie przelatywały przed jej oczami te wszystkie lata, które spędzili razem. Był przy niej od dnia, kiedy przyszła na świat. Nie wiedzieć kiedy z towarzysza dziecięcych zabaw i przyjaciela stał się kimś najważniejszym.

Podobał jej się jako mężczyzna, lecz bardziej zakochała się w jego wrażliwości, dobroci, czymś, czego nie potrafiła nazwać, a co sprawiało, że tylko z tym młodym człowiekiem o szarych oczach chciała spędzić resztę życia. Dławiło ją w gardle, że właśnie go traci. Przyłożyła dłoń do policzka Franza i patrząc nań, mówiła:

– Pamiętam, jak miałeś pryszcze. Najwięcej tutaj. – Dotknęła miejsca między brwiami. Powoli przesunęła palce ku jego skroni i pogładziła równo przycięte gęste włosy. Pierwotnie rudawe, z czasem stały się brązowe. – Zaczęły ci ciemnieć włosy, gdy miałeś szesnaście lat. Ja miałam wtedy dziewięć. Wtedy też zblakły ci piegi. Zawsze mi się podobały. Pytałam cię, co to za kropki, a ty żartowałeś, że opalałeś się przez sitko. Wzięłam z kuchni sitko i zaczęłam się przez nie opalać. Śmiałeś się z tego przez całe lato. Pamiętam, jak zimą wyciągałeś mnie z jeziora. Wtedy, gdy poszliśmy się poślizgać i lód się pod nami załamał. Wpadłam w przerębel, a ty mnie uratowałeś. Bandyta chwycił w pysk mój rękaw i też pomagał mnie wyciągać. Kochaliśmy tego psa. Pamiętam, jak udawałeś chorobę, żeby uniknąć szkoły z internatem, bo chciałeś zostać ze mną. Wszystko pamiętam, każdy nasz wspólny dzień…

– Lizka… – przerwał wspomnienia, od których pękało mu serce. – Dla mnie to też trudne. Byłaś, jesteś i zawsze będziesz największą miłością mojego życia. Właśnie dlatego nie mogę cię dłużej narażać – tłumaczył, przesuwając kosmyk włosów, który wiatr zwiewał na jej czoło. – Nie mogę cię łudzić nadzieją, że przetrwamy ten podły czas, bo nie wiem, jak będzie. Po stronie Wehrmachtu zaczęły się dziwne ruchy. W każdej chwili mogą cofnąć mi urlop. Wygląda to na przygotowania do wojny.

– Nie wiem, czy wybuchnie wojna, ­ale wiem, że nie będziesz jednym z nich. To mi musi wystarczyć. I wspomnienia, jakie zachowam.

– Dlaczego chce mi się płakać? – Głos mu lekko zadrżał.

– Mnie też, w końcu spędziliśmy razem całe życie, skoro jednak tak musi być…

– Nie mogę pozwolić, żeby przeze mnie coś ci się stało. – Pogładził ją po policzku, przytulił. Tkwiła w jego ramionach jak bezwładna kukła. – I tak długo ryzykowaliśmy. Dłużej nie możemy.

– Nie możemy… – powtórzyła, choć na usta cisnęło jej się słowo „dlaczego”.

– Powiedz, że to rozumiesz. Przynajmniej spróbuj albo skłam, że rozumiesz.

Nie rozumiem, odrzekła w myślach. Jeśli ludzie się kochają, to choćby zapłonął cały świat, powinni być razem. Wtedy łatwiej przetrwać najpodlejszy czas. Jednak wbrew temu, co czuła, nie była w stanie prosić, by z nią został.

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem, sącząc kłamstwo przez usta, a potem dokończyła szczerze: – Zawsze najpierw myślałeś o mnie. Jesteś najlepszym z ludzi, jakich znam. Babcia miała rację. Jest w tobie jasne światło, które rozprasza każdy mrok. Nigdy się nie zmieniaj, Franz.

– Dziękuję. – Przyłożył usta do jej czoła. Ten pocałunek zabolał ją jak żaden inny, odsunęła się więc nieznacznie, by przerwać udrękę. Jeśli to koniec, niech stanie się teraz. Bez znieczulenia.

– Mam do ciebie prośbę. – Wymawiając te słowa, nie poznała swojego głosu.

– Spełnię każdą.

– Zamknę teraz oczy, a ty odejdź po cichu. Gdy je otworzę, chcę zobaczyć, jak będzie wyglądał świat bez ciebie. Muszę się do niego przyzwyczaić.

Zamknęła oczy. Franz znów pocałował ją w czoło.

– Zawsze będę cię kochać – powiedział i wstał w ławki.

Po chrzęście gałązek na ścieżce liczyła oddalające się kroki. Szedł szybko, jakby i jemu nagle się śpieszyło. Doliczyła do dziesięciu, a potem wszystko ucichło. Tylko ptaki wciąż tak samo świergotały i wiatr szumiał w konarach drzew.

Jeszcze nie podnosiła powiek. Serca też już nie miała, choć przecież biło, ale to tylko mięsień pompował krew. To prawdziwe pobiegło za Franzem.

– A ja chciałabym przestać cię kochać, skoro nie możemy być razem… – szepnęła w przestrzeń.

Wreszcie otworzyła oczy. Świat tonął w zieleni, lecz dla niej poszarzał w jednej chwili. Podniosła się z ławki i ruszyła do wyjścia z parku. Mijali ją jacyś ludzie, rodziny z dziećmi, para z pieskiem, która wybrała się na popołudniowy spacer. Miasto też wyglądało tak samo, gdy jechała dorożką do centrum. Tylko że teraz nic już nie było takie samo, choć z pozoru nic się przecież nie zmieniło.

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz


www.autoczescionline24.pl